wtorek, 4 października 2011

Studenckie życie i wyprawa do Tajpej

Dzisiaj na początek parę słów o życiu studentów w Kaohsiung, a następnie o wyjeździe do Tajpej na oficjalne powitanie tegorocznych stypendystów (tak, jestem tu już miesiąc a jeszcze się witamy ;)) Zacznijmy od życia przeciętnego studenta :)

Student budzi się rano, przy czym pobudka zajmuje przeciętnie od 30 do 90 minut (ważne aby odpowiednio wcześniej nastawić budzik... pierwszy budzik ;)) wszystko bowiem zależy od intensywności dnia poprzedniego. Gdy uda się już podnieść z łóżka i względnie ogarnąć, czas na śniadanie. I tu pojawia się pierwszy problem, nie ma chleba... przynajmniej takiego chleba jaki my w Polsce rozumiemy pod pojęciem chleb. Nie ma też normalnych pomidorów, ogórków, a ceny żółtego sera kształtują się na kosmicznym poziomie (żółty ser wykazuje tutaj wszystkie cechy dóbr luksusowych (nie wiem, być może efekt Veblena działa - to dla ekonomistów ;)). Na szczęście tajwańska myśl kulinarna przychodzi z pomocą i oferuje, gotowe kanapki z... dobrze myślicie - z ryżu :D Poniżej dwa zdjęcia.

Kanapka ryżowa, zawinięta jest w jakiś liść, jadalny liść... mam taką nadzieję ;)

A w środku jest obłożenie - mięsko :)

Student najedzony, może udać się na zajęcia. Większość jeździ na nie skuterami, nawet są wydzielone dla nich specjalne parkingi. Skutery to miłość Tajwańczyków, wszędzie ich pełno, nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest ich więcej niż samych mieszkańców wyspy.

Skutery, skutery, wszędzie skutery!

A o miejsce parkingowe nie jest łatwo

Jeżeli się nie ma skutera, pozostaje autobus kampusowy - darmowy, ale zazwyczaj jak dojeżdża do mojego przystanku to i tak nikt się już do niego nie wciśnie. Pozostaje więc spacerek pod górkę. Są dwie drogi: krótsza - przez dżunglę, której nie polecam ;) I trochę dłuższa, wzdłuż ulicy. Po drodze można podziwiać miejscową faunę i florę, ot mały przykład: 

Zdjęcie zrobione przy głównej drodze, w dżungli jest gorzej ;)
  
Wreszcie zaczynają się zajęcia...

Zajęcia się kończą ;) (no co, tutaj nie ma co opowiadać ;)) I można iść na jedzenie zwane przeze mnie obiadem a przez innych obcokrajowców lunchem (ale jak oni jedzą obiad o 19 to nie wiem kiedy jedzą kolację). Stołówka uczelniana oferuje możliwość zapełnienia brzucha już od 3 zł i przy tym smacznie, także tam zazwyczaj się stołujemy. Czasem można też skorzystać z zaproszenia jakiegoś Tajwańczyka, np. nauczycielki, ale wtedy nie ma wybrzydzania przy stole (ja w ten sposób zjadłem wczoraj kurze serce :)). Po jedzeniu do nauki, a wieczorem... wieczorem student na Tajwanie oddaje się swojej pasji :) Zrzeszają się Tajwańczycy w różnych klubach, gdzie zazwyczaj za darmo mogą się nauczyć grać na różnych instrumentach, surfować, poćwiczyć sztuki walki itd. itp. Na rozpoczęcie roku, wszystkie kluby się ogłaszały i prowadziły nabór nowych członków, wyglądało to jak jedne wielkie targi rozrywki.

Stoiska ustawione wzdłuż korytarzy

Klub strzelających z łuku

Klub walczących mieczem

Klub walczących kijem, yyyy to znaczy grających w baseball :)

Klub grających w planszówki, RPG i inne gry

Np. w Warhammera ;)

Klub grających na czymś dziwnym

Klub grających na gitarach

Klub lubiących sobie wypić :)))

Ja też znalazłem sobie rozrywkę na wieczory - gram w nogę :) Jest tu reprezentacja uczelni, która tak sprytnie sobie wykombinowała, że dwa razy w tygodniu gra sparingi przeciwko reprezentacji obcokrajowców. Dzisiaj zadebiutowałem i nie żebym się chwalił ale gola w debiucie strzeliłem ;) I do tego po raz pierwszy podobno udało nam się wygrać z Tajwańczykami - 5:4!!! :) 

Ostatnia sprawa, o której chciałem wspomnieć, to wycieczka do Tajpej, jaką każdy stypendysta musi odbyć. A tam występy, jedzenie, gadanie, gadanie i jeszcze więcej gadania. Poznałem kilku Polaków, którzy tak jak ja są na Tajwanie na stypendium (wszyscy mieszkają w Tajpej) i spotkaliśmy się z dyrektorem Warszawskiego Biuro Handlowego w Tajpej, które z racji skomplikowanej sytuacji międzynarodowej Tajwanu pełni rolę ambasady naszego kraju. Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu i na koniec nowość - film prezentujący fragment tzw. "części artystycznej", czyli dzieci z miejscowej podstawówki wykonujące tradycyjny taniec plemienia Atayal - jednego z największych plemion aborygeńskich na Tajwanie.

Ale o aborygenach to dopiero kiedyś napiszę bo to jeden z moich ulubionych tematów :)

Uciekamy przed burzą

Autobus super-lux ;)

Część artystyczna

Dzieciaki naprawdę się postarały

I na koniec rzeczony filmik, miłego oglądania!



I do usłyszenia!

2 komentarze:

  1. Jestem troszkę rozczarowana, że nie wybrałeś mimo wszystko klubu walczących kijem ;P to mogłoby być przydatne w przyszłości ;) no ale gratuluję tego strzelonego gola. I co to ma być za spoufalanie się z nauczycielami? Wspólne obiadki? ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. My tego tutaj nie nazywamy spoufalaniem tylko "wymianą językową" ;) Moje nauczycielki naprawdę potrafią zachęcić do nauki XD A co do tego kija, to cóż... tak właśnie sobie myślę, że faktycznie trzeba było jednak tam chodzić, polska sztuka walki kijem baseballowym trochę się różni od tajwańskiej ;)

    OdpowiedzUsuń