sobota, 30 czerwca 2012

Polska, biało-czerwoni! :)

Euro 2012 dobiega już końca, rozsławiło Polskę i Ukrainę, wszyscy wychwalają organizację i przebieg imprezy, a wspomnienia jakie wywożą z turnieju są w przytłaczającej większości pozytywne. Trzecia największa impreza sportowa na świecie dotarła także na Tajwan. Choć nie jest to kraj "piłkarski" to i tutaj słychać co nieco o turnieju. W Kaohsiung na ulicach można dostrzec reklamy oficjalnych sponsorów turnieju, na których dumnie widnieje także jego logo, a w barach często organizowane są mini strefy kibica. 

Strefę kibica mieliśmy także w akademiku, ponieważ większość chłopaków z Europy była żywo zainteresowana piłką nożną, więc razem, często do białego rana oglądaliśmy mecze w międzynarodowym towarzystwie. Holendrzy, Francuzi, Niemcy i studenci z jeszcze kilku innych krajów dopingowali swoje reprezentacje, za co zresztą chyba znienawidzili nas pozostali mieszkańcy akademika, którzy piłką zainteresowani nie byli (wiecie, te krzyki i śpiewy po nocach ;)) Fajnie patrzeć jak zmienia się wizerunek Polski i obalane są kolejne stereotypy. Jeszcze przed turniejem kolega, który zobaczył ten słynny już dokument BBC, zapytał mnie czy to rzeczywiście tak jest w naszym kraju jak tam pokazano. Powiedziałem, że to totalna bzdura i nie można na podstawie zachowania kilku idiotów, których zresztą tak samo można spotkać w krajach Europy zachodniej, przesądzać o wizerunku całego kraju. Cieszę się że miałem rację :)))

Ale Euro 2012 to nie jedyne wydarzenie, przy okazji którego w ostatnim czasie można było na Tajwanie o Polsce usłyszeć. Drugim takim wydarzeniem było Grand Prix w siatkówce, w związku z którym nasze siatkarki odwiedziły Kaohsiung. A ja miałem szczęście zobaczyć je w akcji, a po meczu nawet chwilę z niektórymi dziewczynami porozmawiać. Do teraz jestem zauroczony więc poniżej mała fotorelacja.

Uczestnicy turnieju


Dziewczyny jeszcze przed meczem

A to na chwilę przed odegraniem "Mazurka Dąbrowskiego"

Przywitanie z Włoszkami

Kasia Skowrońska gotowa do boju :)


Serw ;)

Atak



Emocje naprawdę sięgały zenitu
Dziewczyny walczyły dzielnie i choć tym razem się nie udało i minimalnie (2:3) przegraliśmy z Włoszkami, to jestem pewien, że przy następnej okazji się odegramy. W całym turnieju uplasowaliśmy się ostatecznie na 2 miejscu, pewnie pokonując wcześniej reprezentację Tajwanu (oficjalnie "Chińskiego Tajpej") i Dominikany. Poniżej kilka krótkich filmików z naszymi atakami ;)




Po meczu przyszedł czas na dekorację i wyróżnienia dla najlepszych zawodniczek turnieju :)



Maja Tokarska czeka na medal





Aga Kąkolewska i Ewelina Sieczka

Kinga Kasprzak :)

Maja Tokarska, Mariola Zenik i Kasia Skowrońska-Dolata

Trzymajmy kciuki za nasze dziewczyny przy okazji kolejnych turniejów bo naprawdę świetnie grają w siatkówkę, a przy tym są niezwykle sympatyczne (mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę Maję Tokarską ;)). Siedząc na trybunach trochę podsłuchiwałem Tajwańczyków, którzy będąc pod wrażeniem ich gry, jednocześnie zachwycali się urodą naszych siatkarek ;) I na koniec pamiętajcie, że będąc za granicą każdy z nas jest takim małym ambasadorem Polski, więc warto chociażby swoim zachowaniem łamać stereotypy i pokazywać jacy jesteśmy naprawdę :)

Do przeczytania!

niedziela, 3 czerwca 2012

Kolacja u aborygenów

Maj... miesiąc kiedy wszystko kwitnie, pachnie, studenci tracą ochotę do nauki, a nabierają ochoty na spacery :) Ale nie na Tajwanie. Tutaj nie ma co kwitnąć bo już dawno rozkwitło, a ludziom raczej odechciewa się wychodzić na zewnątrz ze względu na rozpoczynające się upały. Dla mnie natomiast, maj oznaczał szczyt uczelnianych obowiązków, najważniejsze egzaminy w czasie całego stypendium i okres intensywnej pracy... ale maj już minął, wszystko zdane i nadszedł czerwiec więc uczcijmy to wypadem na kolację do aborygeńskiej knajpki :)

Jak już kiedyś wspominałem, natywną ludnością Tajwanu są aborygeni. Według szacunków naukowców, pojawili się na wyspie około 8000 lat przed Chińczykami. Etnicznie należą do grupy ludności austronezyjskiej, więc spokrewnieni są m.in. z mieszkańcami Polinezji, Brunei, Mikronezji czy też Nowej Zelandii oraz Madagaskaru. Przez setki lat zwalczani, mordowani przez kolonizatorów, przetrwali ukryci głęboko w dżungli  lub położonych wysoko w górach wioskach. Sami aborygeni też nie byli pacyfistami, a wiele z plemion to tzw. "łowcy głów". W niektórych np. chłopcy stawali się mężczyznami dopiero po tym jak zabili pierwszego człowieka. Obecnie kultura aborygenów przeżywa na Tajwanie renesans, ludzi chcą słuchać ich muzyki, kupować ich rękodzieła czy też jeść ich potrawy. Liczbę aborygenów na Tajwanie szacuje się dziś na około pół miliona, następuje też znaczna asymilacja ludności aborygeńskiej z Tajwańczykami. Młodzi ludzie nie chcą mieszkać w poukrywanych w górach wioskach i przenoszą się do miast gdzie mają większe szanse na dobrą pracę. Niestety prowadzi to do tego, że część ich obyczajów jest zapominana, a młodzi aborygeni często nie potrafią już nawet mówić w swoich rodzimych językach (języki ludności aborygeńskiej nigdy nie doczekały się formy pisanej, więc trudno o zachowanie takiego dziedzictwa). Wciąż istnieje kilkanaście plemion, o zróżnicowanej kulturze, co najbardziej uwidacznia się w ich ubiorze. Poniższa mapka prezentuje ich rozmieszczenie na wyspie.


Sam miałem przyjemność spotkać i porozmawiać z kilkoma aborygenami, wszyscy z nich bardzo obawiali się utraty własnego dziedzictwa. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wraz ze wzrostem zainteresowania ludnością aborygeńską, uda się ocalić jak najwięcej z ich pięknej i oryginalnej kultury.

Na pewno jednym z miejsc, które choć w celach komercyjnych, to jednak przyczynia się do propagowania aborygeńskiej kultury, jest restauracja którą z kilkoma znajomymi odwiedziłem w ostatni czwartek. Jeśli jednym słowem miałbym określić kuchnię aborygeńską to powiedział bym że jest bardzo... specyficzna. Plemiona jedzą przede wszystkim to co znajdują w miejscu swojego zamieszkania, stąd też dieta aborygenów żyjących w górach różni się od jedzenia plemion żyjących w pobliżu oceanu. Wiele składników jest jednak wspólnych. Przede wszystkim są to proso, kukurydza i... taro czyli (teraz uważajcie) kolokazja jadalna (taka tropikalna, rosnąca na bagnach roślina, zjada się jej bulwiaste kłącza i liście). Poza tym ryby (zwłaszcza popularna jest latająca ryba) i mięso innych zwierząt, które uda im się upolować. Poniżej mała prezentacja potraw, które mieliśmy przyjemność spróbować.

Stół zaczyna się zapełniać

Gotowi do boju ;)

Sałatka ;)

Akurat mamy sezon na liczi :D

Ryba w ryżu 

Jest i zupa, a w niej pływają takie rzeczy że lepiej nie wiedzieć ;)

Tofu, groszek i zawinięte w liście coś niezidentyfikowanego 



Żółta mikstura w butelce po lewej na powyższym zdjęciu to słynne aborygeńskie millet wine czyli alkohol robiony z prosa. Kiedyś przygotowywano go dla duchów, dziś z racji tego że ma całkiem przyjemny smak stanowi jeden z ulubionych alkoholi stawianych na tajwańskich stołach. Jednocześnie zawiera tylko 5% alkoholu, więc to w sumie taki... soczek ;)

Coś jakby omlet

Ryba w soli (dosłownie)

Mały offtopic ale w końcu każdy lubi arbuzy ;)

Jak to wszystko smakuje??? Bardzo "łagodnie". Większość potraw nie ma zbyt intensywnego smaku, są raczej delikatne, w sam raz dla osób, które nie przepadają za zbyt dużą ilością przypraw, a wolą poczuć właściwy smak warzyw oraz mięsa.

Oprócz jedzenia, specjalnością restauracji są też pokazy aborygeńskich tańców. Poniżej kilka fragmentów.





Dodatkowym bonusem jest to, że jeżeli któryś z gości obchodzi akurat urodziny to w ramach prezentu specjalnie dla niego zostanie wykonana tradycyjna aborygeńska piosenka i dostanie nieco mniej tradycyjny tort. Kolega na poniższym obrazku nie obchodził urodzin, ale my bardzo mieliśmy ochotę na ten tort, więc cóż... małe kłamstwo (na szczęście nikt nie sprawdził mu dowodu) i tort był nasz :D


A na koniec nasza silna grupa z Ai Guo, ale o tym w następnym wpisie :)


Do przeczytania! :)