sobota, 25 sierpnia 2012

Epilog

Czytając mój blog, na pewno z  łatwością zauważyliście jak szczególny stosunek mam do Tajwanu. Każdy ma takie swoje miejsce, do którego zawsze chce wracać. Miejsce pełne wspomnień, o którym często śni, nawet będąc daleko. I taki właśnie jest mój Tajwan. Mam nadzieję, że pisząc ten blog, udało mi się choć trochę przybliżyć Wam kulturę i historię Formozy i że przy okazji nie zanudziłem nikogo na śmierć. Dziękuję za Waszą uwagę i miłe słowa na temat bloga, które do mnie docierały. Pisanie go sprawiało mi wiele radości. Przylatujcie na Tajwan, doświadczcie sami tego o czym tutaj opowiadałem :)

Wracam do Polski, a to oznacza kolejny zwrot w życiu i kolejne wyzwania. Z drugiej strony, to też spotkanie z rodziną i przyjaciółmi, za którymi tak bardzo się stęskniłem. Do zobaczenia w kraju, a tym czasem kończę ten blog. Jeśli w jego miejsce pojawi się nowy projekt, to na pewno Was poinformuję, pomysłów w głowie mam jak zawsze bez liku ;) A może jeszcze kiedyś wrócę na Tajwan i go wznowię? Kto wie, kto wie… ;)

Paweł

czwartek, 23 sierpnia 2012

Jak smakuje Tajwan?

"Cały długi rok" myślałem sobie, gdy przygotowywałem się do wyjazdu na Tajwan. A teraz ten rok minął i wciąż nie mogę uwierzyć, że minął tak szybko. W pokoju mam już przygotowane walizki, wszędzie leżą rzeczy, które jakoś muszę spakować... tak, to będzie wyzwanie. Ostatnio było trochę zbyt wiele pożegnań, zawsze jednak z naciskiem na słowa "do zobaczenia wkrótce" i tego właśnie będziemy się trzymać.

Czas też odpowiedzieć na pytanie postawione w momencie, gdy zakładałem ten blog, czyli jak właściwie smakuje ten Tajwan. Po studencku można by odpowiedzieć "to zależy", bo Tajwan czasem ma słony smak owoców morza i sosu sojowego, czasem ostry smak przypraw, których nigdy sobie nie żałowałem, czasem Tajwan był słodki, jak ciastka kupione w czasie święta środka jesieni, jeszcze innym razem kwaśny, jak świeżo wyciskany sok z tutejszych owoców. Teraz Tajwan ma natomiast gorzki smak rozstania. Mieszanina doprawdy wybuchowa.

Tajwan będzie mi się jednak przede wszystkim kojarzył z dwoma smakami. Smakiem herbaty perłowej 珍珠奶茶 czyli słynnej tajwańskiej herbaty z mlekiem i kuleczkami tapioki oraz z moim ulubionym kurczakiem Gongbao 宮保雞丁 który nie raz i nie dwa wypalał mi wnętrzności ;)

Herbata perłowa

Kurczak Gongbao
Oczywiście jedzenie najlepiej smakuje w gronie przyjaciół., a jeszcze lepiej, kiedy możecie je sami, wspólnymi siłami przygotować. Uważam, że nasz kurczak Gongbao był najlepszy na świecie (no dobra, ex aequo, z tym który serwowali na uczelnianej stołówce).

Gdzie kucharki trzy? ;)

Tam będzie co jeść ;)




Wiadomo też, że podstawę diety na Tajwanie stanowił dla mnie ryż. I tak przez okrągły rok, ale w końcu każdemu może się znudzić, więc z czasem zacząłem szukać innych smaków. Kuchnie z całego świata, a zwłaszcza z Japonii, Korei i Tajlandii miały w Kaohsiung swoje mocne reprezentacje. Podobnie jak z kuchnia europejska. Największą jednak radość przeżyłem, gdy udało mi się znaleźć na Tajwanie polski chleb wypiekany przez Panią Grażynę, po tylu miesiącach rozłąki z polską kuchnią, docenia się każdy jego kęs ;) I gdzież my nie docieramy!


A kiedy potrzebowaliśmy mocnych wrażeń, najlepiej było się wybrać do jednego z pubów w zachodnim, dobrze nam znanym stylu. Zazwyczaj prowadzone były przez amerykanów, trafił się też nam pub kanadyjski. W takim miejscu obowiązkowy jest potężny burger, przygotowywany z pasją godną lepszej sprawy! Można też liczyć na darmowe piwo od szefa ;)

Solidna porcja

I irlandzki Guinness
Na Tajwanie nauczyłem się też czegoś ważnego. Po tym roku, naprawdę sądzę, że w podróży, bardziej niż o miejsce do którego jedziemy, chodzi o ludzi których tam spotkamy. Bo te wszystkie świątynie, zamki i pałace, które odwiedzamy stoją i pewnie będą jeszcze długo stały, a ludzie są tylko na chwilę. I gdy jeszcze raz odwiedzamy jakieś miejsce, świątynia w nim będzie pewnie wyglądała tak samo jak wcześniej (no może przejdzie jakiś mały remont ;)), ale ludzie w tym miejscu już tacy sami nie będą. "Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy".


Ostatnie spojrzenie na Kaohsiung z góry, z piętra widokowego wieżowca 85. A w dole wszystkie te bardzo ważne wspomnienia.







Szczególny prezent

Miejsce gdzie spędziłem ostatni rok życia, tak u podnóża tej góry po prawej ;)

A czas pędził jak windy w tym wieżowcu

I to by było na tyle. Ostatni zachód słońca nad Siziwan, ostatnia noc w Kaohsiung, choć pewnie dzisiaj nie zasnę, a później w drogę. Coś się kończy tak jak teraz, coś gdzieś indziej się zaczyna.


czwartek, 16 sierpnia 2012

Tam i sam

Już 16 sierpnia, niemal rok od kiedy zawitałem na Tajwanie i nie da się ukryć, że mój czas na wyspie dobiega powoli (tak po prawdzie, to wcale nie tak powoli) końca. Ale to jeszcze nie czas na pożegnania. Przeciwnie, ostatnie tygodnie są tak intensywne jak nigdy wcześniej i zaczynam się na poważnie martwić, że może mi nie starczyć czasu na spakowanie. Większość z "nietajwańskich" przyjaciół, z którymi spędziłem tutaj ten cudowny rok, już dawno wróciła do swoich krajów, właściwie to z mojej "starej ekipy" została nas już tylko trójka. Trójka ludzi, którzy we września zeszłego roku razem ze mną zaczynali naukę na Uniwersytecie Sun Yat-sena. Teraz jednak i nasz czas się dobiega końca, zanim on jednak nastąpi, każdy stara się jak najlepiej wykorzystać pozostałe dni. Pewnie będę się żegnał z Kaohsiung po swojemu, odwiedzę parę ulubionych miejsc, żeby zrobić w głowie jeszcze kilka fotografii. Pomyślałem więc, że to dobra okazja, aby jeszcze raz rzucić dziś okiem na miasto. Zapraszam na małą wycieczkę.

Na początek udajemy się na Martyr's Shrine, niewielkiej kaplicy położonej na wzgórzu w pobliżu uniwersytetu. Po drodze można podziwiać panoramę portowej dzielnicy Gushan, wyspę Cijin i okręty stacjonujące przy wejściu do portu w Kaohsiung.




Dobrze nam znana latarnia :)

Po chwili docieramy do bramy prowadzącej do kaplicy. Sama kaplica pierwotnie została wzniesiona przez Japończyków, po wojnie jednak władze miasta przebudowały ją i przemianowały na kaplicę mającą upamiętniać męczenników.



Jednak to nie kaplica przyciąga ludzi w to miejsce, tylko spektakularny widok jaki rozciąga się ze wzgórza, na którym jest położona. Możemy z niego dostrzec port, wieżowce w Kaohsiung, a jeśli akurat pogoda nam sprzyja i wiatr wywiał smog z miasta, zobaczymy także góry rozciągające się za miastem.

Kaohsiung w pełnej krasie



Port w Kaohsiung








Pieniądze rzucane w ofierze

A to mieszcząca się na wzgórzu mała świątynia


Wiele osób, które docierają na to wzgórze dziwi się, że za Kaohsiung rozciągają się tak wysokie góry. Dokładnie jest to południowy kraniec, zajmujących sporą część wyspy Gór Tajwańskich. Najwyższy szczyt południowej partii gór to Bei Da Wu, sięgający 3090 m n.p.m., którego zarysy często towarzyszą nam gdy tylko udamy się za miasto. Góry na Tajwanie oprócz zapierających dech w piersiach widoków mają jeszcze tę zaletę, że można w nie uciec od tropikalnych upałów panujących na wyspie. Powyżej 2000 metrów, zaczyna się robić już przyjemnie chłodno, a na najwyższych szczytach, takich jak sięgająca 3952 m n.p.m. Yu Shan (Góra Jadeitowa), zimą możemy zobaczyć nawet śnieg, co w tropiku stanowi naprawdę niecodzienny widok ;)





Drugim miejscem, które odwiedzimy jest mój ulubiony budynek dawnego brytyjskiego konsulatu, położony zaraz u bram uniwersytetu, także na wzgórzu. Wybudowany w 1865 roku, jest najstarszym na Tajwanie budynkiem w "zachodnim stylu", tutaj reprezentowanym przez popularny w tym rejonie świata styl kolonialny. Historia powstania budynku, wiąże się z podpisaniem Konwencji Pekińskiej pomiędzy Chinami a Wielką Brytanią, Francją i Rosją, do której władająca Chinami dynastia Qing została zmuszona po przegraniu Wojen Opiumowych, tych samych które zmusiły Chiny do wydzierżawienia Wielkiej Brytanii na 99 lat Hong Kongu. W wyniku porozumienia, Chiny otwarły swoje porty na zachód, w tym także leżące na Tajwanie porty w Keelung (miasto na północ od Tajpej), Anping (obecnie w obrębie Tainanu) oraz Takao (dziś część Kaohsiung). Brytyjczycy potrzebowali kogoś, kto będzie doglądał ich handlowych interesów na Tajwanie, zbudowali więc konsulat i wysłali do niego niejakiego pana Roberta Swinhoe, pierwszego brytyjskiego konsula na Formozie. Swinhoe, oprócz doglądania brytyjskich interesów, wsławił się także badaniami nad tajwańską przyrodą - badał rośliny, zwięrzeta, odkrył i opisał wiele gatunków ptaków.



Klasyczny przykład kolonialnej architektury

Ze wzgórza również możemy podziwiać panoramę miasta
A w środku... wystawę o Beatlesach :)

Oto i Pan Swinhoe




Magia tego miejsca wynika przede wszystkim z jego historii. Spacerując korytarzami konsulatu, czy  też odwiedzając nasłonecznione pokoje, w których pracował Robert Swinhoe, możemy choć na chwilę cofnąć się do wiktoriańskich czasów, kiedy to nad imperium brytyjskim ponoć nigdy nie zachodziło słońce, a na świecie było jeszcze sporo nieodkrytych miejsc. I możemy też poczuć się zupełnie jak jedna z postaci z książek Józefa Konrada Korzeniowskiego. Magia w czystej postaci.

Do przeczytania!